Marche funèbre

Jestem głuchym dyrygentem
orkiestry niemej.

Mówię, żeby nie słuchać.
Nie słucham, żeby mówić.

Chcę nie mówić, żeby słuchać.
Chcę słuchać, żeby w końcu
przestać mówić.

Wtedy powstanie melodia,
która ciszą przemaszeruje
w górę.

I już tam zostanie na zawsze.

 

 

Wczoraj był ten pierwszy raz.

Od lat na niego

nie czekałam.

 

Nie chciał przyjść,

choć mógł.

W końcu chciał

i przyszedł.

 

Otworzył drzwi.

Czy może je zamknąć?

Chciałabym, żeby chciał i mógł.

Człowiek wyjątkowy.

Człowiek wyjątkowy.

Tysiące myśli wyjął mi z głowy

i włożył nowe.

Choć nie był na to gotowy.

Ani ja.

Nie wiem po co, choć widzę sens.

Nie wiem co dalej.

Tylko to, co jest.

 

 

Katownia

Katownia.

Kości w końcu pokrywa ziemia i porasta trawa.
Po przystrzyżonych trawnikach
chodzą obcasy
koturny
i biegają małe adidasy,

Krew w końcu pokrywa farba i porastają dzieła sztuki.
Po eleganckich posadzkach
chodzą obcasy
koturny
i biegają małe adidasy.

Tylko okna pamiętają.
One widzą
wnętrza
i zewnętrza.

W szybach jak w lustrach
odbija się
przeszłość
i przyszłość.

Okien nie oszukasz.
Nawet jak je
zamkniesz
i zasłonisz.

Czy wszystkich modlących się słyszeć możesz?
Kogo odrzucisz, a komu pomożesz?
Czy ogarniesz każdy mój szept i każde wołanie?
Czy wolisz tych co mówią Ci Tato, czy raczej Panie?
Dlaczego milczysz i nie przerwiesz modlitwy?
Nie tupniesz i nie rozstrzygniesz tej bitwy,
która trwa w mojej głowie i w sercu?
Dlaczego nie odpowiadasz na moje pytania?
Czy masz w tej chwili ważniejsze wezwania?
A może ja po prostu mam problem ze sobą?
Nie umiem Cię usłyszeć, bo wciąż
swym gadaniem zagłuszam ciszę.
Tę, która z serca pochodzi
i rozlewa się po ciele.
We mnie wciąż jest myśli, obrazów i słów tak wiele,
że nie ma miejsca dla Ciebie…
Bo Ty przecież nie siedzisz na tronie w dalekim Niebie,
nie odrzucasz połączeń przychodzących do Ciebie ode mnie.
Potrzebuję pustki, żebyś wlał w nią Swoją pełnię.
Tato.