[22 kwietnia 2018, Międzynarodowy Dzień Ziemi]
Jakiś czas temu miałam okazję obserwować zjawisko, które absolutnie mnie zafascynowało w swej niezwykłości. Nie była to zorza polarna, ani spadająca gwiazda, ani nawet zaćmienie. Był to ptak (nie wiem nawet jaki) siedzący na gałęzi…
I pewnie nic by w tym siedzeniu niespotykanego nie było, gdyby nie fakt, że rzecz miała miejsce na wysokości czwartego piętra, na czubku wysokiego drzewa. Gałąź, na której siedział ptak była cieniutka, odchodząca od samego czubka daleko w bok. Do tego wiał silny wiatr. Ptak pewnie wczepiony nóżkami w tę chwiejącą się, a dokładnie miotaną gałązkę na dużej wysokości był niewzruszony. Nie sfrunął niżej, nie przesunął się bliżej pnia, nie uciekał na inne drzewo. Wytrwale uczepiony siedział w wybranym przez siebie miejscu, nie dając się zdmuchnąć wichurze.
Pomyślałam wtedy, jak wspaniale byłoby mieć taką wiarę, jak ten ptak. Uczepić się tej ledwo widocznej gałązki na czubku drzewa i niewzruszenie przyjmować podmuchy wiatru. Mieć poczucie, że moja wiara się nie zachwieje, bo to świat dookoła się chwieje. Póki co mam wrażenie, że jestem bardziej tą gałęzią na wietrze, a nie tym ptakiem. Choć staram się nie złamać, to czuję podmuchy, które mnie osłabiają i starają wygiąć w sobie właściwą stronę. Na razie się im nie poddaję, tylko dzięki temu, że On zna moje serce i pomaga mi obdarowując siłą i wytrwałością. Ale to nie jedyne dary, które w tym wypadku reprezentuje mój Anioł Stróż (patrz Słowo#8 i Słowo#14), bo On po prostu spełnia moje pragnienia i odpowiada na modlitwy.
Często, jak przychodzą chwile zwątpienia, po prostu się modlę i proszę Go o pokazanie mi choćby najmniejszych owoców moich działań związanych z głoszeniem Dobrej Nowiny. Czasami muszę poczekać na odpowiedź cały dzień, czasami kilka tygodni, a czasami spływa na mnie łaska odpowiedzi zanim zadam pytanie. Kilka razy zdarzyło mi się będąc w jakimś miejscu i sytuacji pomodlić się: Boże, po co ja tu jestem? Weź mi pokaż, bo ja nie kumam po co ja tu jestem i co tu robię. Wtedy spada na mnie niespodzianka w postaci np. wezwania do podejścia do nieznajomego i powiedzenia, że Bóg Go kocha i na niego czeka. I kolejna niespodzianka, bo człowiek, choć niewierzący mówi przejęty, że mi dziękuje i znajduje jakiś sens w moich słowach (choć dla mnie one osobiście nie mają sensu i wydaje mi się, że się ośmieszam). Albo pojawia się gość u mnie w domu, który chce się do Boga zbliżyć, bo czytając odcinki zaczął w ogóle przyjmować do wiadomości, że Bóg istnieje. Albo przychodzi niespodziewana wiadomość od koleżanki, będąca odpowiedzią na moją poranną modlitwę, o której ta koleżanka nie miała pojęcia i przekazuje mi jedynie Słowo od Niego. No i wtedy na chwilę mogę poczuć się jak wspomniany wyżej ptak albo nawet jak przybytek Najwyższego: „Bóg jest w jego wnętrzu, więc się nie zachwieje” (por. Ps 46, 1-6).
I choć dobrze byłoby cały czas jechać na pewności, to sądzę, że tylko w pytaniach i próbach rozumienia rozkwita wiara. Każdy kryzys, posucha, mocniejszy podmuch powoduje, że wiara w nas żyje i zwiększa Jemu pole do działania i pokazywania nam nowych pokoi.
Nawet trudne doświadczenia mogą obfitować w szczęśliwe zakończenia, jeśli zaprosimy tam Jego albo przyjmiemy od Niego zaproszenie. Dlatego będę próbować z całych sił, ale też prosić Jego, abym mogła być jak ten ptak na gałęzi, wysoko nad ziemią, a jednocześnie w kontakcie z nią, bo przecież na drzewie, które w nią wrasta. Tylko z jednym zastrzeżeniem: nie chcę znosić jajek, ale rodzić owoce.