[18 września, księżyca ubywa i 3 października 2019, księżyca przybywa]
Mam przyjaciółkę, której życiowa ścieżka odwiodła ją na jakiś czas od Boga. Obraziła się na Niego uznając Jego brak zainteresowania życiem ludzkim, a zwłaszcza cierpieniem. Mimo tego, a nawet przechodząc przez taki okres w swoim życiu, moja przyjaciółka posiada niezwykłą cechę, a może raczej otrzymała dar- łaskę, której mógłby jej pozazdrościć każdy mniej lub bardziej wierzący świecki oraz duchowny. Nigdy, przenigdy nie miała i nie ma wątpliwości, że ON ISTNIEJE. Traktuje to jako oczywisty fakt.
Warto mieć kogoś takiego obok siebie, bo gdy mnie dopadają najgłębsze, podstawowe wątpliwości, odwołuję się do mojej przyjaciółki. Jej wiara utrzymuje mnie na powierzchni. Tak sobie myślę, że w pewnych sytuacjach trzymanie się wiary innych jest bardzo potrzebne. To często inni ludzi mogą ponieść nas w stronę Boga, kiedy sami chcemy się poddać, nie rozumiemy, mamy dość.
Zauważyłam, że rozmawianie z niewierzącymi sprawia mi ostatnio sporą trudność, bo jeśli już ktoś raz poznał prawdę, doświadczył jej, to powinien być gotowy za nią zginąć, a już na pewno nie jest w stanie się jej wyprzeć i oprzeć. Choć sama kiedyś nie wierzyłam i doskonale wiem, co to znaczy, teraz brak wiary w Chrystusa albo fundamentalnie w Boga wydaje mi się absurdem. Układanie życia bez Niego jest dla mnie wręcz niemożliwe. Perspektywa życia wiecznego i życia u Jego boku nadaje sens wszelkim działaniom. Nie zmienia to jednak faktu, że miewam dni, kiedy „to wszystko” jawi mi się jako jakaś wielka ściema, której w żaden sposób nie potrafię uzasadnić.
Takie myślenie wiąże się u mnie z walką duchową wzbierającą do granic, kiedy Jego obecność przestaje być dla mnie namacalna, kiedy odchodzi ode mnie pokój, a powraca niepokój, smutek, gniew i coś co opisałabym jako doświadczenie wewnętrznej pustyni, oddalenia. W takich momentach czekając na Jego interwencję i zakończenie próby, która wydaje się, że potrwa wieczność, patrzę na osoby zapatrzone w Niego. I wiem, że nawet jeśli mnie sparaliżuje, to znajdą się ludzie, którzy choćby mieli to zrobić na noszach, zaniosą mnie do Niego, a jeśli będzie trzeba to zdemontują dach, żeby postawić mnie przed Jezusem, żebym mogła znowu poznawać Jego oblicze (zob. Mk 2, 1-4).
Nie jestem pewna, co do obstawienia czterech uchwytów noszy, ale na pewno jest w moim życiu jedna osoba – moja przyjaciółka, a to już ktoś. Zawsze może mnie wziąć na plecy albo wsadzić do taczek. I podsumuje moje podważanie wiary stwierdzeniem: „ja rozumiem, że można mieć wątpliwości odnośnie wszystkiego- moralne, teologiczne- wszelkie, ale nie odnośnie tego, że Go nie ma. Przecież ON JEST!”
W tym miejscu polecam w modlitwie wszystkich czytających i siebie samą, żeby w naszym życiu były osoby, których wiary można się uchwycić, żeby ta ich wiara trzymała nas i niosła do Źródła, gdzie Ojciec napoi nas wodą żywą. „Kto natomiast napije się wody, którą Ja mu dam, już nigdy więcej nie będzie odczuwał pragnienia, gdyż woda, którą mu dam, stanie się w nim obfitym źródłem na życie wieczne” (por. J 4, 14). I już nie będziemy umierać z pragnienia na pustyni.