[11 marca 2018, Faza księżyca: dąży do nowiu]
Wiara to przepraszanie Boga, że się jej nie ma.
(powiedzenie własne na podstawie rozmowy z babcią)
Co jakiś czas w swoich wątpliwościach mam zderzenie z podłogą i dzisiaj po niedzielnym pakiecie msza+ szkółka niedzielna+ rosołek po raz kolejny zaliczyłam parkiet. Moje poczucie beznadziei i nicnieznaczenia sięgnęło tak daleko, że wezbrała we mnie chęć dogłębnego przestudiowania księgi Hioba w całości. Z tymże, jak zwykle mój zamiar rozminął się z Jego zdaniem na temat tego, czego potrzebuję.
Pismo w przekładzie Biblii Poznańskiej otworzyłam niechcący/ przez przypadek/ jakimś cudem (wybierz właściwe) na początku Księgi Koheleta. „…marność nad marnościami! Wszystko jest marnością! Jaką korzyść ma człowiek z wszelkiego trudu, który podejmuje pod słońcem? Jedno pokolenie przechodzi, drugie pokolenie przychodzi, a ziemia trwa niewzruszenie.” To dokładne jest to. Przecież właśnie miałam zamiar to napisać dodając jeszcze: czy ktokolwiek na tej ziemi wierzy w Niego tak naprawdę. Łącznie ze mną. Czy cokolwiek to daje, jeśli ja modlę się za ludzi, nad nimi, dla nich, za i dla siebie. Czy studiowanie Słowa, wysiłki, żeby żyć zgodnie z nim i z Nim przynoszą jakąś zmianę w otoczeniu? Mam wątpliwości, bo „To, co było, znów będzie, a to, co się dzieje, dziać się będzie i nadal. Nie ma niczego nowego pod słońcem” (por. Koh 1, 1-11). Nawet Kohelet wiedział to ponad 2200 lat temu. I ja jestem dokładnie w tym samym punkcie. Marnie.
Zawsze, jak mam taki nastrój wewnętrzny (zewnętrznie to ja z reguły wyglądam dość radośnie, choć bywa, że jestem zamyślona), to po prostu siadam na modlitwę osobistą. Z różnym skutkiem. Czasami dostaję odpowiedź lub wskazówkę, a czasami myśl pt. wszystko w swoim czasie. Tym razem to właśnie ta myśl zdominowała moje poczucie rozmycia w rzeczywistości. To takie uczucie, że jesteś szarym robakiem (jak ten w „Grze o Tron”), jednym z wielu, klonem stworzonym do robienia tego, co pozostałe klony. Żadnej wyjątkowości w tobie nie ma, a nawet jak jest to zabija ją rzeczywistość. To uczucie, że jak wyjdziesz do ludzi z Dobrą Nowiną i powiesz „Spójrz, to coś nowego” (por. Koh 1, 10), to w odpowiedzi dostaniesz popukanie się w czoło i swojskie: „Pani, z czym do ludzi!”. Przecież przede mną wielu już próbowało ewangelizować, wielu mędrców i proroków pojawiało się, pojawia i będzie pojawiać na ziemi. Wielu większych ode mnie, bardziej świętych i z pewnością mądrzejszych czyniło, czyni i będzie czynić znaki w Jego imię, i co? Chciało by się powiedzieć po prostu: gówno. Ludzie nie wierzyli, nie wierzą i nie będą wierzyć. Co ja mogę zmienić?
Fiksuję się na chwilę na słowie: gówno, które dość nie przystaje do tak zacnej i Bożej tematyki. Jednak nie ja pierwsza go użyłam, bo występuje w Piśmie. Dokładnie w Liście św. Pawła do Filipian (Nowe Przymierze): „… w świetle doniosłości poznania Jezusa Chrystusa, mojego Pana, nic się dla mnie nie liczy. Dla niego straciłem wszystko i wszystko uznaję za gnój, żeby tylko zyskać Chrystusa i odnaleźć się w Nim, nie dzięki mojej sprawiedliwości mierzonej normą Prawa, lecz tej, która pochodzi z zawierzenia Chrystusowi i ma swoje źródło w Bogu- dzięki sprawiedliwości opartej na wierze.” (por. Flp 3, 8-9). Wiem, że w Biblii Tysiąclecia czy Poznańskiej znajdziemy słowo „śmieci” w tym samym miejscu, ale po grecku tam jest gnój. Odchody. Kupa. Gówno.
Czyli On mi pokazuje, że nic nieznaczącymi odchodami nie jest to, że ja mówię i to, że staram się przekazywać innym Dobrą Nowinę. Odnosząc się do tekstu Pawła (i w sumie całej jego działalności) wyraźnie widać, że gdybym tego nie robiła, żyła bez Niego, bez Ewangelii, bez wiary, to bym tkwiła po uszy w… błocie. Radykalizm św. Pawła uderza. Ale przecież ja tak samo podsumowuję moje działania radykalnymi słowami. Dlatego Paweł wyraźnie mówi mi: odwróć myślenie- jest zupełnie odwrotnie. Wiara i Ewangelia to wartość, On to wartość, a reszta nie ma znaczenia. Czy zatem wybierasz działanie na rzecz wartości czy na rzecz tego, co nie ma znaczenia? Odwróć swoje myślenie, także o sobie, czyli nawróć się Joanno!
W tym kontekście przemawia do mnie pewna ciekawostka przyrodnicza. Dowiedziałam się, że w fazie nowiu Księżyc jest idealnie między Słońcem, a Ziemią. Między jedną, a drugą rzeczywistością. Jednak będąc w tej koniunkcji ze Słońcem, Księżyc staje się niewidoczny dla mieszkańców Ziemi. I może o to właśnie chodzi, żeby dążyć do takiego ustawienia- w Jego blasku, nawet jeśli innym umykamy i znikamy z oczu. Nawet, jeśli wydaje nam się, że nic nie znaczymy dla otoczenia, a nasze działania nie przynoszą owoców. Przecież w takim ustawieniu, choć nie widać Księżyca, on jest tam nadal, działa i spełnia swoją funkcję stabilizatora i regulatora całego ziemskiego klimatu.
Codziennie zatem przepraszam Cię Panie za moje wątpliwości, za to, że tracę wiarę. Codziennie muszę nawracać się od nowa, do nowego myślenia i ustawienia we właściwej koniunkcji na stycznej Twojego blasku i ziemskiej rzeczywistości.