[8 sierpnia 2019, 7 dni trawienia wydarzeń]
Uwolniłeś moje serce od chęci widzenia znaków, cudów, oczekiwaniu na namacalne potwierdzenie tego, że żyjesz i działasz… A to dzięki pewnemu niezwykłemu zdarzeniu pod kościołem, zaraz po niedzielnej mszy. Miałam pewność, że dokonałeś wtedy cudu, ale na Twoich zasadach, na miarę potrzeb konkretnej osoby, która zgłosiła się sama do mnie. Cud zaistniał w jej życiu i jak się okazało po pewnym czasie w moim także.
Tamtego dnia, swoim zwyczajem podeszłam do kobiety żebrzącej pod kościołem, pobłogosławiłam jej pieniędzmi, spojrzałam w oczy i życzyłam wszystkiego dobrego. Robię tak zazwyczaj, a jak okoliczności są sprzyjające ucinam sobie pogawędkę z ludźmi w podobnym położeniu. Odeszłam kilka metrów i ta kobieta przyszła do mnie ze łzami w oczach, trzęsąc się. Przytuliłam ją, a ona najnaturalniej na świecie, mimo że była pewnie w wieku mojej mamy, położyła głowę na mojej piersi i zaczęła szlochać, a ja zaczęłam się modlić za nią. Miałam poczucie, że to nie ja steruję, kontroluję, układam sytuację czy modlitwę, ale że On ją rozgrywa na własnych zasadach. Byłam przekonana, że w ciszy, na uboczu, w kameralnym spotkaniu wydarza się cud.
Wracając do domu i rozmyślając o tym spotkaniu miałam w sercu uczucie, że oto objawiła się moc Ojca, że Jemu należy się chwała, że dokonał właśnie czegoś niezwykłego w sercu i życiu tej kobiety, a ja jedynie byłam narzędziem w Jego ręku. Trudno opisać, jaką poczułam ulgę, że towarzyszą mi takie uczucia. Spodziewałam się raczej, że wpadnę w pychę i dumę z „własnych dokonań”, a okazało się, że naturalnie i spontanicznie Jemu oddałam chwałę.
Siedem dni rozmyślałam o tym zdarzeniu i w kolejną niedzielę odkryłam, że coś się we mnie zmieniło. Przestałam czekać na znaki i cuda. Tak po prostu. To oczekiwanie skurczyło się we mnie, a może zniknęło? Widzę, że to On prowadzi sytuacje, a ja mam się dostosować do Niego, swoją wolą do przylgnąć do najwyższej Woli.
Zobaczyłam także inną rzecz- że to Bóg przychodzi na miejsce cudu, ale to ludzie muszą zrobić krok, aby cud otrzymać. Krok w Jego stronę. Jezus nie chodził i nie krzyczał: chodźcie, uzdrowię teraz wszystkich! Żaden ewangelista nie zanotował czegoś podobnego, a wręcz przeciwnie. To inni podchodzą do Niego, bo widzą w Nim Źródło życia, zdrowia, wybawienia. Od pierwszego znaku, jakim była przemiana wody w wino na weselu w Kanie Galilejskiej (zob. J 2, 1-4), gdzie Maryja wyszła z propozycją: zrób coś, po wskrzeszenie Łazarza (zob. J 11, 1-3), gdzie to jego siostry posłały po Jezusa, żeby pomógł. Przykłady można by mnożyć, ale widzę, że za każdym razem dochodzi do spotkania. Dwie strony zbliżają się do siebie, a między nimi jest przestrzeń na znak, jeśli oczywiście taki jest potrzebny. Niekoniecznie upragniony, wymuszony, wyproszony, ale potrzebny. Wygląda na to, że zbliżenie się człowieka do Boga daje możliwość, otwartość na wydarzenie się cudu. Jednak wydarzy się on jedynie wtedy, kiedy jest niezbędny do tego, aby człowiek mógł zbliżyć się jeszcze bardziej do Boga, tak, aby pójść za Nim i przyprowadzić innych do Niego.
Gdzie w takim razie jest to miejsce przebywania Boga, z którym mam się spotkać? Zakładając, że On jest wszechmocny i wszechobecny oznaczać to będzie, że jest wszędzie i zawsze. Zatem dla danego człowieka, w danej sytuacji może to być wskazanie miejsca spotkania np. w Piśmie Świętym, miejsca przebywania konkretnego człowieka, którym się posłuży, parafii, wspólnoty, strony internetowej albo przestrzeni we własnym sercu, gdzie można usłyszeć głos Ojca.
To co mamy zrobić to otworzyć się i rozejrzeć za tym wskazaniem, a następnie nie odrzucić go. Potem dochodzi do procesu trawienia. Może on trwać 7 dni, ale równie dobrze 7 minut lub 7 lat. Warto.