Słowo#54 Jak masz na imię?

[2 maja 2020, Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski]

Są takie dni, kiedy coś siada. Może to chmury na zewnątrz. Może to powietrze robi się cięższe, aż źle się oddycha. Może to ból głowy ciągnący się od rana. Może to dziwne zmęczenie mimo przespania całej nocy. Może to zły humor i zdenerwowanie domowników. Może to słabość i bezczynność. Może to wszystko elementy krajobrazu, które w przypadkowy sposób łączą się w całość, tworzącą ciemną, gęstą i ponurą mgłę. To tylko kwestia percepcji.

Czytaj dalej „Słowo#54 Jak masz na imię?”

Słowo#53 Postęp bezradności.

[21 kwietnia 2020, rocznica powstania Rzymu]

Jakiś czas temu byłam świadkiem dyskusji na temat aborcji między dorosłą córką, a jej matką. Matka opowiadała się po stronie prawa dokonania aborcji, jeśli jest podejrzenie choroby dziecka, a córka postulowała uniwersalne zastosowanie przykazania nie zabijaj w odniesieniu do ludzkich istot. Na koniec, wydawałoby się bezowocnej wymiany argumentów, córka zadała pytanie:
– Mamo, a gdyby ci powiedział lekarz, jak byłaś ze mną w ciąży, że jestem chora, mam np. zespół Downa, to usunęłabyś mnie?
– Tak. Usunęłabym- odparła matka.
– No to miałam szczęście- odpowiedziała córka, kończąc rozmowę.

Czytaj dalej „Słowo#53 Postęp bezradności.”

Słowo#51 No i jest.

[25 stycznia 2020, Święto Nawrócenia św. Pawła Apostoła]

W poprzednim odcinku opisywałam pustynię, po której się czołgałam, w pobliżu widząc ołtarz, przykryty białym obrusem, na którym stoi hostia w monstrancji (zob. Słowo#50). Dzisiaj zebrałam się do tego, aby opisać ciąg dalszy moich pustynnych wrażeń. Tak się stało, że w końcu to moje pełzanie w miejscu zamieniło się na turlanie i poturlałam się wprost pod ołtarz. Koło nosa widziałam jedynie czarne, skórzane buty. Czy ktoś w tej niewidocznej dla mnie płaszczyźnie „nad” sprawował Eucharystię? Zapewne.

Czytaj dalej „Słowo#51 No i jest.”

Słowo#50 Marana tha!

[19 grudnia 2019, imieniny Abrahama]

Ostatnio towarzyszy mi dojmujące duchowe, a może też psychiczne poczucie paraliżu i niemocy. Mam wrażenie, jakbym pełzała po pustyni, szorując twarzą o piach i nim się żywiła. W bliskiej odległości widzę stół, a dokładnie ołtarz przykryty białym obrusem. Na nim stoi monstrancja z białą hostią w środku. Nie mogę tam dojść, a raczej dopełznąć. Grzebię się, kręcę. Mam paraliż, niedowład. W tym obrazie powracającym raz po raz podczas tego Adwentu, fizycznie nie jestem w stanie wstać i podejść do Niego.

Czytaj dalej „Słowo#50 Marana tha!”