[10 kwietnia 2018, wspomnienie św. Fulberta]
Od kilku tygodni chodzi za mną fragment Ewangelii św. Marka o ziarnie, które może wpaść na drogę, na grunt skalisty albo mogą zagłuszyć go ciernie lub może zacząć rozwijać się na żyznej glebie (zob. Mk 4, 1-20). Choć aspiruję do bycia żyzną glebą, to nie daje mi spokoju obraz cierni czy chwastów, które zagłuszają kiełkujące ziarna Słowa Bożego w naszych sercach. Zdaję sobie sprawę, że problem afer doczesnych, życia tu i teraz, dotykania za wszelką cenę ziemi i kurczowego trzymania się dóbr materialnych, ale też sytuacji dotyczył wszystkich żyjących pokoleń. Mam jednak głębokie przekonanie, że we współczesnym świecie ilość chwastów jest dużo bardziej przytłaczająca. Jest w czym wybierać.
Gatunki chwastów rozwinęły się wraz z rozwojem cywilizacyjnym. Dostęp do informacji powoduje, że przyjmujemy, że jest kilka rodzajów prawdy i w sumie można wybrać sobie, co nią jest. Rozwój nauki pomaga nam zrozumieć zjawiska przyrodnicze, czy medyczne, które nasi przodkowie brali na wiarę. Natomiast wprowadza też niebezpieczeństwo zlania się albo wręcz wykluczenia strefy wiary, rzeczywistości duchowej pod hasłem: tego jeszcze nie umiemy wytłumaczyć, ale zapewne za jakiś czas odkryjemy, jak to działa, nie ma to nic wspólnego z Bogiem.
To kłamstwo radykalizmu mówiące, że albo wierzysz w naukę i w człowieka albo w Boga. Albo jesteś oświecony albo ciemny lub zdrowo szajbnięty (jak to mówili w podstawówce). Z tymże ja już wiem, że te dwie rzeczy się nie wykluczają. Mało tego. Uzupełniają się. Uzupełniają nie na zasadzie: jeszcze nie wiemy, więc wierzymy, ale jak poznamy to przestaniemy wierzyć. Uzupełniają się, bo tworzą całość. Tworzą ją, jeśli przyjmiemy, że Bóg jest jakby dookoła tej naszej rzeczywistości materialnej. Przenika ją i tworzy razem z nami. Czy tego chcesz czy nie, czy wierzysz czy nie, współdziałamy z Nim, bo On zaprojektował tak, a nie inaczej działający świat. I nie w sensie obecnego zła, bo to my ludzie zło na świat wprowadzamy, ale w sensie istot, przyrody, zjawisk w tym wszechświecie.
Ja wierzę. Do tego nie jestem nieoświecona i ciemna, jakkolwiek nieprzekonująco to zabrzmi, bo chyba nie jestem wiarygodnym świadkiem sama dla siebie. Mam na to dyplomy, bo skończyłam w życiu kilka szkół. Prowadzę firmę. Sama uczę na uczelni wyższej. Nie pochodzę także z rodziny wierzącej czy związanej z kościołem. Jestem z rodziny naznaczonej rozwodem, także z instytucją kościoła. Mimo, że przeszłam przez katolicki system szkolny to wiarę otrzymałam dopiero niedawno, bo w szkołach nikt mi jej nie pokazał podczas lekcji religii, a może ja jej nie widziałam. Nie wydarzyło się w moim życiu nic, co mogłoby podpadać pod określenie: walnąć się mocno w głowę. Zatem coś jest na rzeczy z tą moją wiarą. Mimo chwastów, które na długie lata schowały obraz Boga w moim sercu. One wyrastają nawet na tej żyznej glebie, za każdym razem, jak za bardzo absorbuje mnie doczesność. Ale staram się usuwać je w spowiedzi, w codziennej modlitwie, w codziennym głoszeniu Słowa i przyjmowaniu go, często od nowa.
Oczywiście nie udowodnię nikomu naukowo istnienia Trójcy Świętej. Nie zastąpię „nie wierzyć” słowem „wiedzieć”, bo to nadal nie będzie wiara. Mogę opowiedzieć o tym, jak Duch Święty działa w moim życiu, jak Jezus mnie uczy i wspiera, jak Bóg wysłuchuje moich modlitw, jakie znaki otrzymuję. To właśnie robię, bo On mnie o to prosi i mnie w tym prowadzi. Tylko tyle. Mogę jedynie prosić mojego czytelnika o zastanowienie się i zrobienie eksperymentu umysłowego zadając sobie pytanie: co by było, gdyby okazało się, że to wszystko o czym piszę i mówię jest prawdą? Że On Jest i działa bez ograniczeń? Że zmartwychwstał, że chce nas zbawić. Że może działać w życiu każdego, jeśli Go zaprosimy.
Jak wtedy wyglądałoby Twoje CV? Czy zmieniłyby się w nim pozycje. Czy chciałbyś aplikować na świętego bez krępacji? Czy wystarczyłoby ci określenie, że jesteś dobrym człowiekiem i w razie czego załapiesz się do czwartego kręgu ludzi narażonych na zbawienie? Ja zdecydowanie chcę być w tym pierwszym kręgu pt. chrześcijanie-katolicy, choć żaden ze mnie biskup, zakonnica czy męczennik, a jedynie przeciętna uczennica Chrystusa.