Słowo#54 Jak masz na imię?

[2 maja 2020, Najświętszej Maryi Panny, Królowej Polski]

Są takie dni, kiedy coś siada. Może to chmury na zewnątrz. Może to powietrze robi się cięższe, aż źle się oddycha. Może to ból głowy ciągnący się od rana. Może to dziwne zmęczenie mimo przespania całej nocy. Może to zły humor i zdenerwowanie domowników. Może to słabość i bezczynność. Może to wszystko elementy krajobrazu, które w przypadkowy sposób łączą się w całość, tworzącą ciemną, gęstą i ponurą mgłę. To tylko kwestia percepcji.

Dzisiaj jest ten dzień, kiedy coś siadło. Gniecie moją głowę i bezwstydnie zagarnia powietrze dawkując mi niewielkie kęsy do płuc. Ledwo na przeżycie. Dzisiaj jednak to nieuchwytne i powracające coś ośmieliłam się nazwać. Ma na imię śmierć. Raz po raz zagląda do naszego domu. Majaczy na tle ścian, na tle zamglonych chmurami okien i nie daje o sobie na dłużej zapomnieć. Liczy, że zabierając powietrze coś ugra. Liczy, że siądzie kiedyś tak bardzo, że w końcu kogoś zmiażdży, ktoś pęknie. Niby jej nie ma, niby zabrała i poszła, a wciąż jest. Wystarczy nieopatrzna myśl, wystarczy czarna plama, wystarczy przeciągające się milczenie, a ona potrafi wyskoczyć z kuchennej szuflady lub z piekarnika. To tylko kwestia percepcji.

Czy można ją na stałe wygnać do własnego domu? Czy jest jakiś sposób? Jeszcze nie wiem. Dopiero dzisiaj nazwałam „problem”. Koegzystujemy z nim, stał się naszą częścią, wniknął w DNA naszej rodziny. Nie swobodnie podczas połączenia komórek w ciepłej atmosferze. Raczej nagle. Niespodziewanie zza muru wyskoczył bandyta i wstrzyknął nam zabójczą mieszankę wprost do organizmu. Organizm wytrzymał, niektórzy widzą z zewnątrz, że ma się świetnie. Niektórzy wewnątrz też tak sądzą albo bardzo chcą w to wierzyć. To tylko kwestia percepcji.

Co robię ze śmiercią? Pozwalam jej krążyć, wlewać się do mojego życia. Nie mam na to wpływu. I tak to robi. Nikt z nas nad nią nie zapanuje, choć próbujemy. Ja się poddaję na starcie. Poddając wysiłki własne, zaczynam jednak szukać pomocy bardziej adekwatnej niż moje śmieszne próby odpędzenia jej. Nauczyłam się zwracać się do Maryi. Bo ona ma coś, czego śmierć się boi. Coś, na co nawet śmierć nie śmie spojrzeć. Chodzi o płaszcz. Schowałam się kiedyś pod nim. Nie sama. Cieleśnie ocalałam tylko ja. Natomiast dusz zostało ocalonych więcej. I o to chodzi, w uciekaniu przed śmiercią. Nie da się tego zrobić. Wszyscy umieramy. Tylko musimy wybrać w jaki sposób. Czy umrze tylko nasze ciało, czy dusza także. Przed tym drugim wiem, gdzie się ukryć. Przed tym pierwszym idę w to samo miejsce. Tu rezultat po ludzku może być nie do przyjęcia, jednak trzeba go zaakceptować. Z resztą nie wiem niczego na pewno, to tylko kwestia percepcji…


Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle.” Mt 10,28

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *