[13 marca 2018, moje 31. urodziny]
Będąc zapobiegawczą i zawsze krok z przodu, już w wigilię moich urodzin, kładąc się spać poprosiłam Go o urodzinowy prezent. Pierwszy raz w życiu. Szczerze mówiąc to z bezczelnością i ufnością dziecka, zażądałam podarunku, zapowiadając, że nie wykpi się prezentami i ciepłymi słowami od innych. Kolejnego dnia wieczorem zasypiałam już z myślą: uważaj o co prosisz, bo On prośby spełnia w nieoczekiwany sposób.
Dzień urodzin z reguły był dla mnie słodko-kwaśny. Oczywiście życzenia i prezenty zawsze otrzymywałam, ale mało w tym dniu było rodzinnego świętowania i cieszenia się z tego, że się urodziłam i po prostu jestem. Więcej niedopowiedzeń, pytania o życzenia i reakcje innych. Dlatego to taki dzień dla mnie, w którym zawsze towarzyszą mi mieszane odczucia.
W tym roku okazało się, jednak że nie było miejsca na mieszane odczucia, dziwne emocyjki i niespełnione oczekiwania. Otrzymałam bowiem od Niego całą gamę emocji w prezencie: czystą złość i furię (dzieciaki zmówiły się przeciwko mnie i postanowiły mnie wykończyć jękami, płaczem i krzykami o wszystko), czysty smutek (który wylał się ze mnie podczas cowieczornej, rodzinnej sesji uwielbienia). Radość i wdzięczność, za niespodziewane piękne życzenia oraz zdziwienie w momencie odkrycia, co było darem tego dnia od Niego. A darem była właśnie ta gama emocji, której nawet w podręcznikach Paula Ekmana nie ma. Mogę posłużyć za model emocjonalności czystej i istniejącej jedynie w teorii.
Mam wrażenie, że kiedyś moją emocjonalność można było sprowadzić do dobrego i złego nastroju. Nastrój mógł mi poprawić prezent, zakupy, używki, wyjście towarzyskie, seks. Proste przyjemności dostępne na wyciągnięcie ręki. Ulubione narzędzia złego. Spłycenie doznań pod płaszczykiem ich podbicia. Płaszczykiem przykrywającym pustkę. Na szczęście On pozwolił schronić mi się, a dokładnie dotknąć już nie płaszczyka, ale Jego osobistego płaszcza. Jak w Ewangelii o kobiecie cierpiącej przez 12 lat na krwotok, złaknionej miłosierdzia, która dotknęła Jego płaszcza. On to poczuł, zatrzymał się, porozmawiał z nią (zob. Mk 5, 25-30). Jak powiedział mi mój duchowy ojciec, ja trzymam te frędzle płaszcza kurczowo, nie chcąc wypuścić mojego uzdrowienia, nie chcąc wypuścić Jego z rąk. Wiem, że trzymając skraj Jego płaszcza jestem zanurzona w doświadczanie Go. Całą sobą, coraz bardziej.
Aby doświadczać w pełni, muszę być jednak czujna. Nie mogę być przytępiona. Dlatego moje zmysły zostały udrożnione, ale i moje emocje znajdują odpowiednie ujście. Emocje w czystej postaci, nie emocyjki. Można się dziwić: po co mi to? Czy nie lepiej żyć chwilą, łapać dzień w łatwych przyjemnościach niż tracić czas i poświęcać się w imię prawdopodobnego absolutu? Nie lepiej „korzystać” z życia? Rozumiem tych, co tak myślą. Ja też tam byłam, dokładnie w tym miejscu. Samo-stanowiąca, samowystarczalna, samo-nakręcająca się, samo-dowartościowująca się, w ułudzie dobrego życia, nie krzywdzącego innych. Tylko, że to było jedno wielkie oszustwo, plastikowa figurka na torcie. Dopiero poznając żywego Boga, poznaję, że to On stanowi, wystarcza, nakręca do działania i to dla Niego jestem najbardziej wartościowa. Tak wartościowa, że całe stado świń o milionowej wartości jest w stanie utopić, żeby wygnać ze mnie demony (zob. Mk 5, 1-13). Tak wartościowa, że oddaje za mnie życie. Tak wartościowa, że przygotowuje mi właśnie mieszkanie w domu Ojca (zob. J 14, 1-4).
Rozumiem tych, co karmią się przyjemnościami dnia dzisiejszego, bo ja znam uczucie i myśl, że to jedyna słuszna droga kierować uwagę na to co jest tu i teraz, bo nie ma niczego więcej. Jednak chcę im powiedzieć, że ja właśnie tu i teraz doświadczam życia: szczerej radości z przyjemności, niczym nie ograniczonego smutku, dziecięcego zadziwienia, ale też czystej złości. Czuję sens i cel tego życia dopiero mając pewność, że ono się nie kończy wraz ze śmiercią, a wręcz zaczyna od nowa.
Wiem i czuję, że teraz dopiero żyję, a nie tylko korzystam z życia. Poznaję i realizuję moje powołanie. Czuję obecność Jego w sercu, słyszę Jego myśli we mnie. To czego jestem pewna, to że nie zamieniłabym tego na żadną przyjemność, żaden urodzinowy prezent. Nawet na wycieczkę dookoła świata.
Jakie to trudne żyć….Ale naprawdę żyć. Odkryć co to prawdziwe życie. Dziękuję za ten wpis. Bardzo mi dużo dal do przemyśleń.