Słowo#41 Chrześcijanin czy człowiek?

[1 czerwca 2019, Dzień Dziecka]

Ostatnio mój znajomy opowiadał mi o wyżyłowanych oczekiwaniach otoczenia względem jego, jako katolika. Już nie może w spokoju pokłócić się z żoną, nie może zdenerwować się na zachowanie dziecka, nie może przekląć. Dodałabym do tego: picie alkoholu, zapalenie papierosa, ocenianie drugiego i ogólne wkurzenie na świat. Obowiązkowo trzeba także znać na pamięć wszystkie święta w kościele katolickim, zachowywać spokój nastawiając drugi policzek i błogosławić wszystkim dookoła. No i jeszcze ostatnio na czasie: brać odpowiedzialność za przestępców, którzy ukryli się w murach kościelnych, jakbym co najmniej osobiście wysłała im tam zaproszenie.

Co do przestępców moja odpowiedź jest jedna: złapać, odizolować i resocjalizować. I nie będę więcej tego komentować. Co do reszty dotyczącej oczekiwań względem nas chrześcijan, to myślę sobie, że jesteśmy pełnowymiarowymi UCZNIAMI (z definicji), a co za tym idzie nie doskakujemy i nie doskoczymy nigdy do Mistrza. W zasadzie skreślamy się w tym względzie już w szkole podstawowej, kiedy pierwszy raz intencjonalnie skłamiemy albo wyśmiejemy koleżankę. Nie doskoczymy, bo nasz Mistrz jest Bogiem. Co prawda jest też człowiekiem, bo „…musiał we wszystkim stać się podobny do braci, aby być miłosiernym i wiernym arcykapłanem…” (por. Hbr 2, 17) i dlatego:
„Nie mamy Arcykapłana, który by nie mógł nam współczuć, gdy przeżywamy słabości, ale doświadczonego we wszystkim, podobnie jak my, ZA WYJĄTKIEM GRZECHU” jak mówi dalej Pismo (por. Hbr 4, 15). I to rozróżnienie jest kluczowe. Uczeń w tym wypadku nie może przewyższyć mistrza, bo nie ma i nie będzie poza Jezusem Chrystusem ludzi bezgrzesznych.

Ta świadomość mojej marności i moich słabości, nie zwalnia mnie ze starań w podążaniu ścieżką świętości, ze starań w naśladowaniu Mistrza. Ważne: ze starań. To oznacza, że upadam, błądzę, że nie jestem święta od razu, bo uwierzyłam w Niego. To tak nie działa, dlatego że mam wolną wolę, dlatego, że sfera duchowa ma te dobre i te złe duchy, dlatego, że jestem ograniczona, dlatego, że nie wiem, nie widzę wszystkiego, a moje życie to walka. I dlatego oprócz uczynków, do zbawienia jest potrzebna wiara. Nie wystarczy tylko przyzwoicie się zachowywać (bo na tym polu polegamy wszyscy wierzący i niewierzący) i nie wystarczy jedynie stwierdzić, że wierzę w Boga, bo to może powiedzieć każdy. Za wyznaniem wiary powinno iść staranie bycia sumiennym, odpowiedzialnym i przykładnym uczniem. To nie znaczy z kolei, że nie mogę mieć słabszego dnia i dostać uwagi do dzienniczka. Nie znaczy to, że w 100% będę mieć odrobione lekcje, nienaganne maniery i przyklejony uśmiech do twarzy. To nie znaczy, że będąc chrześcijaninem, przestaję być człowiekiem, a staję się kato-robotem, podłączonym jedną nogą do gniazdka z napisem: wiara, a drugą nogą do gniazdka z napisem: dobre uczynki.

To znaczy, że nie raz nie dwa będę hipokrytą chodzącym w niedzielę do kościoła, a obgadującym drugiego (albo podstawcie sobie pod to, każdy inny grzech wam towarzyszący). Różnica między człowiekiem wiary, a tym bez niej polega na tym, że ja tę swoją hipokryzję widzę. Widzę, bo mój Mistrz ją wypunktuje i pokaże mi, co z nią robić. Bycie chrześcijaninem to próba doskoczenia do poprzeczki, do której się nie da doskoczyć, ale w poczuciu, że te moje śmieszne wygibasy i podskoki spotykają się ze wsparciem i aprobatą Trenera. Z poczuciem, że On jest obok i choć to ja dokonuję wyborów, On mnie zapewnia, że jest ze mną „…przez wszystkie dni, aż po kres tego wieku” (por. Mt 28, 20).

Jestem chrześcijanką, jestem człowiekiem, ale przede wszystkim jestem cały czas dzieckiem. Wszyscy nimi jesteśmy. Dziećmi jednego Rodzica. On nas kocha i z miłości pozwala nam wybierać własną ścieżkę, licząc, że zaprosimy Go do udziału w tej naszej wędrówce. Wtedy Dzień Dziecka możemy świętować codziennie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *