[13 października 2019, dzień wyborów]
Zastanawiam się ostatnio nad różnicą w moim podejściu do ludzi przed i po nawróceniu. I oczywiście widzę mnóstwo pozytywnej energii, którą chcę się dzielić i widzę więcej miłości do innych w moim działaniu, ale nie zmienia się jeden dręczący mnie aspekt. Dokładnie chodzi o osądzanie i ocenianie innych.
Jako osoba niewierząca często wydawałam sądy, czy to na poziomie myśli czy werbalnym na temat życia innych, także tych wierzących: tamta jest staroświecka, bo nie mieszka z chłopakiem przed ślubem, tamten jest ciemny, bo nie żyje tak nowocześnie, jak ja, tamci mają poglądy ze średniowiecza, a tamci gadają o rzeczach, które nie istnieją, bo ktoś im zrobił pranie mózgu. Swoim zachowaniem, swoimi osądami i poglądami gorszyłam innych umacniając w nich i w sobie poczucie nieomylności dotyczące pustego trybu życia, który prowadziłam. Pustego, bo bez Boga. Świetnie odnajdywałam się w ateistycznym świecie relatywizmu moralnego, naginanych zasad i traktowania ludzi jak przedmioty, jak zbitki przypadkowych genów i komórek.
Po tym, jak otrzymałam łaskę nawrócenia, Duch Święty pokazał mi moje grzeszne miejsca i szkody, jakie one przede wszystkim we mnie wyrządzają. To trudne doświadczenie procesu, którego kamieniem milowym była spowiedź generalna zakończyło się małym sukcesem. Postanowiłam pójść za Jezusem i pełnić Jego wolę niezależnie od tego, co się po drodze wydarzy. Lepiej lub gorzej realizuję to na co dzień.
Natomiast co z moim osądzaniem innych? Czy tu się coś zmieniło? Mam wrażenie, że niewiele. Jedną ocenę zamieniłam w drugą. Teraz postępowanie „tamtych” wierzących, a w zasadzie już „nas” traktuje, jako właściwą ścieżkę, a przestałam rozumieć niewierzących i często w głowie skazuję ich postępowanie, a co gorsza ich samych na potępienie. Najbardziej mierzi mnie, gdy niewierzący gorszy swoimi sądami i miesza w głowie innych, wyrażając jawne poparcie dla choćby aborcji. No krew mnie zalewa, bo dla mnie nie zabijaj to przecież nie zabijaj (zob. Wj 20, 13), tylko zapominam, że nie zawsze miałam takie zdanie na ten temat. Bardzo łatwo przeszłam z osądzania wierzących do osądzania niewierzących. To jest jakiś paradoks w moim życiu, bo przecież sama byłam po „ciemnej stronie mocy”, myśląc, że jestem po tej jasnej, a wręcz oświeconej.
Dlatego w tym miejscu chcę zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze przeprosić wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek mieli ze mną styczność i w jakiś sposób ich zgorszyłam lub utwierdziłam w grzesznych przekonaniach. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. A jeśli potrzebujecie zadośćuczynienia lub usłyszenia przepraszam bezpośrednio, to zgłaszajcie się do mnie. Po drugie chciałabym przeprosić wszystkich wierzących i niewierzących, których oceniłam i oceniam, bo nie mam do tego prawa. Jedyne prawo, a może obowiązek, który mam to pokazywanie swoim życiem i utwierdzanie innych, że BEZ BOGA NIE DA SIĘ ŻYĆ W PEŁNI. Jak Go odrzucimy, zawsze będzie pustka, którą będziemy zapełniać doczesnością, ale kiedy coś nas sparaliżuje w bezruchu, odetnie nas na chwilę od świata materializmu, konsumpcjonizmu i wiecznego zaspokajania swoich potrzeb i samorealizacji, zostaniemy z tą pustką, którą okazuje się, że może wypełnić jedynie Bóg. Bo jedynie On tam sięga i wie czego mi i tobie potrzeba.
Dzień wyborów to dla mnie każdy dzień. Chcę się pomodlić za nasz wszystkich, żebyśmy nie zmarnowali już więcej żadnego z nich, decydując się zawsze na prawdę, nie na ocenę, nie na posiadanie racji, ale na poznanie prawdy, bo tylko prawda nas wyzwoli (zob. J 8, 32).
To trudne świecić a nie pokazywać że ktoś nie świeci albo źle świeci. Cieszę się, że to napisałaś. Dziękuję. Dobre słowo.