[5 kwietnia 2021, Poniedziałek Wielkanocny czyli Śmigus-dyngus]
Dzisiejszy dzień zaczął się dość niewinnie i nie zapowiadał poczynienia przeze mnie aż dwóch ważnych odkryć. Okazało się, że poranek szybko przepoczwarzył się w szkołę życia dając lekcję pokory, która ma budować mnie i moją relację z Jezusem.
Po pierwsze przysłuchując się mimochodem bajce, którą oglądali synowie, a która opowiadała historię króla Dawida oczami dzieci, uzmysłowiłam sobie niesamowitą rzecz. Młody Dawid tłumaczył dzieciom, że gra na instrumencie i nie przejmuje się opinią ludzi, bo dostał dar od Boga i oczywistym jest, że gra dla Niego. To czy innych to cieszy czy nie to sprawa wtórna. Bardzo mnie to jakoś dotknęło, bo w połączeniu z jego postawą głębokiej wiary, choćby w walce z Goliatem (zob. 1 Sm 17, 32-52), daje mi poczucie, że ten „bajkowy” dialog trafia w samo sedno. Bóg obdarza nas talentami. Może ktoś bardzo dobrze gotuje, może gra na czymś, może świetnie liczy, jest dobry w sporcie, może ma łatwość przyswajania wiedzy, albo jak ja potrafi pisać i opisywać. Czy serio ma znaczenie to, czy osiągnie się w tym mistrzostwo i sukces z tym związany? Czy do talentu i umiejętności nie zdrowiej byłoby podchodzić ze stwierdzeniem: rozwijam go, szlifuję i cieszę się nim, ale nie dla siebie czy innych, ale dla mojego Stwórcy?
Dla mnie, jako pisarki-amatora oraz mało kompetentnej „pianistki” to dość uwalniająca perspektywa. Będę pisać i ćwiczyć granie, żeby Jego ucieszyć. Czy będzie miał ochotę coś z tym zrobić, czy pozostanie mój talent między mną a Nim, to już Jego sprawa. Coś mi jednak mówi, że rozwijanie talentów na chwałę Boga może dać o wiele więcej owoców i to nie tych materialnych.
To jedno odkrycie. Drugie zafundowała mi sąsiadka, która zadzwoniła do drzwi świątecznym rankiem z prośbą, żebym ogarnęła mojego syna, który się darł i wył. I miała rację. Ten syn to nie dwulatek, tylko pierwszoklasista, który ostatnio często podnosi głos, jak nie spodoba mu się jakiś zakaz czy nakaz albo chce coś „ugrać”, a do tego wyje, bo płaczem ciężko to nazwać. Od dłuższego czasu z tym próbuję walczyć, prośbą, groźbą i rozmową, ale dopiero jej interwencja sprawiła, że postanowiłam zabrać się za niego na poważnie, bo jego zachowanie sprawia przykrość, przeszkadza i krzywdzi nie tylko domowników, ale także sąsiadów.
Jak widać w Śmigusa- dyngusa można przyjąć na siebie kubeł wody nie moknąć przy tym. Duch Święty może nas orzeźwić przez przypadkiem zasłyszany dialog z bajki, przez słowa wzburzonego sąsiada. Może to zrobić w każdy bardziej i mniej subtelny sposób. Skąd mogę wiedzieć, że to On zafundował mi ten prysznic? Dlatego, że on pociąga za sobą zmianę, która ma prowadzić do dobrego. Zmianę myślenia, postawy czy zachowania. Daje motywację, ale też jak trzeba to narzędzia.
————–
„Przypomniałem sobie wtedy słowa, które wypowiedział Pan: Jan chrzcił wodą, wy zaś ochrzczeni będziecie Duchem Świętym”. Dz 11, 16