28 lipca 2018 [Dzień Kultu Masy Mięśniowej]
Stało się. Jestem w poczekalni. Nie takiej, jak w odcinku pierwszym (choć w takich bywam ostatnio często). Jestem w sytuacji, kiedy zwiedziłam już trochę pokoi, do których On mnie zaprosił i trafiłam do holu. Czekam na głos, który zawoła mnie do kolejnego. Bardzo frustrująca nauka cierpliwości. Przecież co może być ciekawego w poczekalni? Stare magazyny sprzed paru lat. Brak okien i krzesła. Cisza. Nic. Nuda.
Takie miejsce, gdzie nie mamy kontroli nad czasem. Ktoś inny wyznacza nam naszą kolej. Frustrujące. Po co w ogóle pisać o poczekalni? Może On tu nie zagląda? Jego obecność jest ledwo lub wcale wyczuwalna. Dołujące. Po coś tu jestem, tylko nie wiem jeszcze po co. Skoro nie wiem, zastanawiam się co mogę robić w poczekalni (w końcu mam doświadczenie w przebywaniu w tych rzeczywistych). Po pierwsze modlić się. Modlić się, jak mówi Ignacy Loyola „tak, jakby wszystko zależało od Boga”. Po drugie czytać Jego Słowo. Po trzecie być czujnym na wchodzących ludzi, bo można spotkać kogoś, kto mnie potrzebuje lub kogoś, kogo potrzebuję ja.
Takie doświadczenie spotkania otrzymałam niedawno w jednej z lekarskich poczekalni, gdzie poznałam niesamowity duet- mamę i jej 30-sto letnią córkę z porażeniem mózgowym. Oczywiście podeszłam do nich ze Słowem, które miałam od Niego. Od rezerwy i nieufności skończyło się na serdecznych uściskach. Niesamowicie dzielne kobiety. Nie wiem do końca, czy one potrzebowały wtedy mnie czy ja ich, ale na pewno był w tym wszystkim On. Bo wszyscy potrzebujemy Jego.
Jednak w poczekalni coś się może wydarzać. To też fragment drogi. Odsłaniając te przeżycia ostatnio przed kierownikiem duchowym usłyszałam, że to bardzo dobrze, że jestem w poczekalni. To znaczy, że się rozwijam duchowo. Wcięło mnie. Paradoks. Czekanie i nicnierobienie jest rozwijające? Jeszcze nie wiem dokładnie, jak to ma działać, ale ufam w Jego mądrość.
On jest w końcu najmądrzejszy, cierpliwy i ma plan. Mówi mi: bądź cierpliwa. Uwielbiaj i służ innym. Bądź mi wierna w rzeczach małych, a postawię cię nad wielkimi (zob. Mt 25, 23). Ja ciebie nie opuszczam, nawet w poczekalni. Możesz tu nawet zasnąć, ale Ja nie zasypiam.
Oczywiście mogę frustrować się byciem w poczekalni. Mogę cierpieć z powodu wątpliwości, złudzenia opuszczenia i nudy. Mogę też Jemu zaufać i to każdego dnia ponownie. Przecież nie chcę stąd wyjść, zrezygnować. Przecież chcę zostać zaproszona do kolejnego pokoju. Chcę nauczyć się pokory i cierpliwości. Wiem, że tego potrzebuję i wiem, że On to wie. Siedzę tu dalej i robię swoje. W końcu Ewangelia o chwastach w pszenicy uczy mnie, że On ogarnia to co po ludzku nie do ogarnięcia. Wie lepiej, sięga głębiej (zob. Mt 13, 1-12).
W tej poczekalni często wracają do mnie słowa Joachima Badeniego (na marginesie- właśnie ruszył jego proces beatyfikacyjny- chwała Panu!), który pisał, że trzeba przebić się przez nudę tego świata, żeby doświadczać Boga. Nuda nam towarzyszy, tak jak towarzyszą niesamowite przeżycia duchowe, doznania, spotkania i cuda. To wszystko JEST i przychodzi w odpowiednim czasie. Jeśli uznam, że nie mam kontroli, oddaję kontrolę to okazuje się, że w mojej poczekalni zaczyna panować pewnie dobre rozluźnienie przejawiające się brakiem nerwowego chodzenia i zaniechaniem marudzenia.
Bob Budowniczy w bajce dla dzieci często krzyczy do swojej drużyny: -Czy damy radę? Ja odkrzykuję do Budowniczego, Architekta i Zarządcy tego wielkiego projektu, jakim jest życie: – Tak, damy radę! Z naciskiem na daMY. razem, bo bez Ciebie na pewno nie. Bo żadna nawet najbardziej rozbudowana masa ludzkich mięśni nie udźwignie pewnych rzeczy.