[12 lutego 2019, Światowy Dzień Darwina]
Doszłam ostatnio do wniosku, że moje ziemskie życie było znacznie łatwiejsze przed tym, jak otrzymałam Łaskę wiary. Odkąd z nią współpracuję, w moim CV zaczęły się pojawiać bardzo trudne doświadczenia zarówno cielesne, jak i duchowe. I chociaż już pisałam o wyborze drogi pod górę (Słowo#30), to tym razem otworzyła mi się nowa perspektywa tej „górki”, a mianowicie Golgota (z gr.), zwana Kalwarią (z łac.), czyli sklepieniem czaszki.
Jeśli zadamy pytanie pierwszemu lepszemu chrześcijaninowi (w wydaniu świeckim lub kapłańskim): jak Jezus zbawił świat? Możemy w większości spodziewać się odpowiedzi: przez krzyż, śmierć i zmartwychwstanie. W takiej kolejności, z zachowaniem ciągu logicznego. Zmartwychwstanie na chwilę zostawiam, bo to ta najprzyjemniejsza część, ale też nie może ona zaistnieć bez wcześniejszego krzyża i i śmierci.
Jezus wielokrotnie zapowiada, że naśladującym Go będzie trudniej, a nie łatwiej (np. Łk 9, 23-25; J 15, 18-19 czy Mt 24, 9-12). Okazuje się jednak, że jak zaczęłam swoją wędrówkę z Nim, zupełnie zapomniałam o tej części drogi zwanej krzyżową. Bo dlaczego skoro Jezus umarł na krzyżu, a ja mam Go naśladować, to ma zabraknąć krzyża w moim własnym życiu? Mam wrażenie, że ulegamy chętnie (albo tylko ja) wspólnotowemu hurraoptymizmowi: „z Bogiem można wszystko”, „z Bogiem jest wspaniale”, „modlitwa ma moc” itp. I to wszystko prawda, ale nie cała. Z Bogiem doświadcza się łask, cudów, błogosławieństwa, ale także wielu po ludzku trudnych rzeczy. Zapominamy, że rzeczywistość materialna zdominowana jest przez złego, że grzech i szatan (mimo, że pewnie na smyczy) to ma dość wolną rękę, żeby nas kusić, upokarzać, bić i targać poprzez innych ludzi, doświadczanie chorób i śmierci, uwikłanie w grzechy. W część rzeczy brniemy razem z nim, ale część po prostu nam się przytrafia i spada na nas znienacka.
Moja obserwacja jest taka, że im bliżej chcę być Boga i bardziej Mu ufam, idę za natchnieniami Ducha, tym więcej obślizgłych rzeczy się do mnie przykleja i to zarówno w sferze duchowej, ale też tej cielesnej. Jeszcze jak dochodzi jakaś choćby mikropraca na rzecz innych w postaci pomagania, ewangelizowania, a już jak zaczynają się pojawiać owoce, to ta moja góra staje się pomału Mount Everestem. Wtedy bycie tą upragnioną latarką (Słowo #6) albo jak na wyrost nazwała mnie koleżanka- Gwiazdą Betlejemską, zaczyna mi ciążyć niemiłosiernie. Na barkach pojawia się ciężar, jakbym dźwigała pod tą górę samą siebie albo jeszcze więcej.
W tym kontekście zaczynam rozumieć również stwierdzenie, że tu na ziemi jest Kościół walczący. W tej walce nie chodzi o okładanie innych krzyżem, jak to robią niektórzy, ale tej wspinaczce i opieraniu się działaniom złego. Jak pisał święty Paweł: „Nasza walka bowiem nie toczy się przeciwko krwi i ciału. Walczymy ze zwierzchnościami, z władzami, z zarządcami ogarniającej świat ciemności, z niegodziwymi zakusami duchowych sił na wysokościach nieba.” (por. Ef 6, 12). Mało tego, jako Kościół walczący zgadzamy się, że oprócz naszego dźwiganego ciężaru, pomożemy innym w dźwiganiu ich własnych obciążeń, bo dostajemy nakaz: „Jedni drugich brzemiona noście. W ten sposób wypełnicie Prawo Chrystusowe” (por. Ga 6,1).
Jak przetrwać tę wędrówkę? Oczywista odpowiedź to z Nim. Z Nim, czyli w Jego Obecności. Przywołując tę Obecność. Wyzbywając się roszczeń, własnego mniemania o sobie, wyrzekając się pelagianizmu i magicznego myślenia pt. pomodlę się tak mocno i na pewno przefrunę ten etap na skrzydłach anielskich i nic mi się nie stanie. Owszem. Nie stanie. Tylko nie ciału, ale duszy. To o nią toczy się walka. Przetrwać drogę można w prawdziwej i zdrowej pokorze, uszanowaniu Jego woli, ale też skupianiu wzroku na celu, bo jest jeden cel- zbawienie. Czy będę upadać? Tak. Czy będę się poddawać? Wiele razy. Jednak myśląc w ten sposób, przywołując Ducha Świętego, żeby przypominał mi i uczył o naczelnym celu będę wstawać i podejmować walkę.
Zawierzenie Bogu będąc zwłaszcza w oku cyklonu to trudna decyzja, ale jak dla mnie jedyna słuszna. On jest ponad wszystkim, także ponad prawami fizyki i przyrody, bo są one Jego pomysłem. I jeśli ktoś zna sens naszego istnienia i ma plan to tylko On. I to wiedzą nawet moce ciemności, dlatego święty Piotr ostrzega: „…Czuwajcie! Wasz przeciwnik, diabeł, krąży dookoła niczym ryczący lew, wypatrujący łupu. Przeciwstawcie mu się, mocni w wierze świadomi, że te same cierpienia są udziałem waszych braci na całym świecie” (por. 1 P 5, 8-9). Tej czujności i siły życzę nam wszystkim, niezależnie w jakim stadium ewolucji jesteśmy.
Jeden zaprzyjaźniony Ksiądz zawsze mi powtarza, że żaden dobry uczynek nie może przejść bez „Kary”. To się czuje nawet fizycznie. Na szczęście są tacy ludzie jak TY! Którzy są świadkami, że warto oddać całe swoje życie Chrystusowi, nawet jeśli wiąże się z tym ból, cierpienie, samotność, odrzucenie w środowisku.
Piękny tekst. Napisany z mocą Ducha Świętego. Brakuje mi w nim tylko jednego. Stwierdzenia że za wszystko powinniśmy dziękować Panu. Dosłownie za wszystko, nawet za nasze „pagórki”, „góry” i „Everesty”. Podepre się tu fragmentem książki ” Moc uwielbienia” Merlina R. Carothers’a, którą bardzo polecam.
„…Uwielbienie Boga oznacza naszą akceptację czegoś, co Bóg dopuszcza. Zatem uwielbienie Boga za trudne sytuacje – takie jak choroba czy nieszczęście – oznacza dosłownie, że akceptujemy je jako część planu Bożego, w którym ukazuje się Jego doskonała miłość względem nas. Nie możemy naprawdę wielbić Boga bez okazywania wdzięczności za to, za co go wielbimy. I nie możemy być rzeczywiście wdzięczni, jeżeli nie wierzymy, że wszechmogący, kochający Ojciec działa dla naszego dobra. Uwielbienie zatem oznacza i wdzięczność i radość, że ” Bóg z tymi którzy Go miłują współdziała we wszystkim dla ich dobra” (Rz 8,28.)
Ten właśnie fakt, że wielbimy Boga, a nie jakieś nieokreślone przeznaczenie, oznacza również, że akceptujemy to, że Bóg odpowiada za to, co się dzieje, i że będzie On zawsze działał dla naszego dobra. W innym przypadku nie miałoby wielkiego sensu dziękować Mu za to. ” Zawsze się radujciez nieustannie się módlcie! W każdym położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża w Jezusie Chrystusie względem Was (1 Też 5, 16-18)…”