[12 lutego 2021, Ogólnopolski Dzień Pisania Piórem]
Zasypiając wczoraj miałam dojmujące poczucie tego, że wszystko jest na swoim miejscu. To było coś więcej niż spokój, szczęście czy nawet pokój. Wywołało to u mnie uczucie wdzięczności i wzruszenia. Myślę, że kilka wydarzeń minionych dni, które poukładały się w takie czy inne przemyślenia wywołało efekt wskakujących na miejsce kawałków układanki. Napiszę o niektórych elementach. Może i wam coś wskoczy.
Po pierwsze zakończyłam ostatnio 33- dniowe rekolekcje oddania się Maryi. Przechodziłam bez większego entuzjazmu, ale spokojnie i konsekwentnie. Zakończyły się one aktem powierzenia całości mojej osoby Mamie. Nie wiem jeszcze co to dla mnie oznacza, ale wiem, że było mi to potrzebne.
Po drugie w ostatnich tygodniach zaczęły do mnie „mówić” czytania z danego dnia. Do tej pory uważałam je za coś dość przypadkowego, co daje mi jakiś obraz Boga, zbliża do Niego, ale nie potrafiłam często odnaleźć tego łańcucha, który by je łączył z wydarzeniami z tego akurat konkretnego dnia. Odkryłam, że ten link tam jednak jest. Sens, który ja tylko pojmuję i który może układać, tłumaczyć mi codzienność.
Po trzecie na kanwie czytań poczyniłam pierwsze odkrycie roku. Bardzo dotknął mnie dobrze znany mi opis uczniów walczących z wiatrem i falami, którzy płynęli łodzią razem z Jezusem. Był z nimi, ale spał zmęczony całymi dniami nauczania (zob. Mk 4, 35-41). Zobaczyłam, że oni się tam bali. Najpierw bali się żywiołu, potem objawionej przez Jezusa mocy. Pomyślałam sobie, że mimo Obecności Boga, którego mogli dotknąć, usłyszeć, zobaczyć to paraliżował ich strach. To, że doświadczali Go namacalnie nie pozbawiło ich lęku, zamartwiania się, negatywnych emocji. Stąd wniosek, że moje oczekiwanie doświadczenia Boga, jako Tego, który zabierze mi wszystko co złe i męczące przez samą Jego Obecność może być błędne. Zobaczyłam jak wiele zależy od mojego zawierzenia i zaufania Jemu, że choć nie trzyma mnie fizycznie za rękę to JEST obok.
Po czwarte poczyniłam drugie odkrycie roku. Rozmyślając o objawieniach Maryi, połączyło mi się to w głowie z innymi objawieniami Jezusa, ale także Mojżesza i Eliasza na Górze Tabor (zob. Mt 17, 1-8). I uderzył mnie fakt, że Ci którzy się objawiają zostali wniebowzięci. Inni ludzie nie są w stanie przyjść w ciele do wybranych przez Boga żyjących, tylko Ci, którzy posiadają to ciało, mimo że nie było zmartwychwstania umarłych. I pomyślałam, że Bóg wybiera najlepsze do tej misji dusze, którym wyznacza później takie zadania jak objawienie się żyjącym.
Mojżesz i Eliasz zostali wniebowzięci z ciałem po to, żeby za życia Jezusa móc do Niego przyjść na te dziesięć minut, pogadać i Go wesprzeć- przygotować na trud, który Go czeka. Ten moment w historii był na tyle ważny, że Ojciec zdecydował o zabraniu tych proroków razem z ciałem. Podobnie z Maryją. Ona przecież się objawia na całym świecie, a także ją Bóg wziął z ciałem do nieba. To odkrycie pokazuje mi, jak z pozoru nic nie znaczące sytuacje albo niewytłumaczalne nabierają sensu, jeśli dane nam jest rzucić okiem na jakiś wycinek Bożego planu względem tego świata. Taka łaska zrozumienia rozwija mój poziom zaufania Bogu. Akurat jestem taką osobą, że bezgraniczne zawierzenie się i zaufanie bez jakiegoś elementu, przebłysku zrozumienia i wciągnięcia mnie w koncept jest dla mnie okropnie trudne, a może niemożliwe.
Te kilka elementów daje mi szerszy obraz układanki. Choć mam wiele pytań, wątpliwości i większość wydarzeń wokół mnie spowita jest mgłą niezrozumienia, które zdarza się, że rodzi we mnie bunt, to są też przebłyski słońca zza mgły. Zmiana oświetlenia, które powoduje, że odnajduję właściwe puzzle. Piórem czy nie, mam wtedy przynaglenie, żeby opisać to, co wskoczyło na swoje miejsce.